piątek, 24 marca 2017

Klątwa sequelu

Wiele razy słyszałam od Czytelników następujące pytania: "Czy Pani kolejna książka jest/będzie kontynuacją poprzedniej?", "Czy te Pani trzy powieści to może trylogia?", "Czy planuje Pani napisać kontynuację [tu pada tytuł danej książki w dopełniaczu]?". Zdarzyło mi się również, że wręcz poproszono mnie o napisanie kontynuacji, a raz, w przypadku mojej czwartej powieści, która ukaże się jesienią, sama przez pewien czas walczyłam z pokusą stworzenia drugiego tomu.

Zawsze jednak, ilekroć temat pojawia się w rozmowach, lub - spontanicznie - w prywatnych myślach, po kręgosłupie przebiega mi dreszcz (bynajmniej nie gotyckiej) grozy. Dlaczego? Ano, dlatego, że z reguły sequel bardzo rzadko dorównuje części pierwszej. Co prawda czasem może nawet ją przewyższyć, ale nader rzadko. Zazwyczaj dzieje się tak albo w przypadku utworów z góry pomyślanych przez pisarza jako wieloczęściowe, albo - jak pokazuje przykład Harper Lee, która po ponad pół wieku zdecydowała się napisać kontynuację bestsellerowego "Zabić drozda" - w przypadku autorów, którzy nagle doznają olśnienia i zasiadają do pisania kontynuacji z równie świeżym umysłem, jak wówczas, gdy rozpoczynali część pierwszą.

Niestety, gros kolejnych tomów, sezonów itp. po prostu nie umywa się do błyskotliwie zaplanowanego, a następnie wykonanego z wielką pasją początku. Roboczo nadałam temu zjawisku miano "klątwy sequelu". Szczególnie drastycznie widoczna jest ona na przykładzie literatury oraz - może najdrastyczniej - kina grozy. Jako przykłady podać mogę - przy zastrzeżeniu, że de gustibus non est disputandum - dwa dzieła. 

Pierwszy przykład to "Kobieta w czerni". Twórcy genialnego horroru powstałego w 2012 na podstawie powieści jednej z moich ulubionych Koleżanek po piórze, Susan Hill, postanowili bowiem nakręcić jego kontynuację. Plan zrealizowali i w 2014 na ekrany wszedł "Anioł śmierci". Reżyser nie bazował już jednak na kolejnej książce Hill, gdyż drugiego tomu "Kobiety..." Hill po prostu nigdy nie napisała, lecz na własnym pomyśle, poniekąd wygenerowanym z otwartego zakończenia części pierwszej. No właśnie... Otóż sequel po prostu nie umywa się do spontanicznie nakręconego, starannie przemyślanego "oryginału", ani pod względem straszności, będącej wyznacznikiem dobrego horroru, ani pod względem fabuły, która, krótko mówiąc, zamiast przyspieszać bicie serca i - co spotkało mnie osobiście po obejrzeniu "Kobiety w czerni" - nawiedzać widza jeszcze długo po obejrzeniu filmu -, po prostu chwilami nuży.

Drugi przykład to (skądinąd mój ulubiony) serial pt. "Penny dreadful", którego trzeci sezon (a już nawet drugi) często sprawiał wrażenie wymuszonego, tak jakby twórcom zwyczajnie zabrakło pomysłu. Oczywiście, jako miłośniczka wszystkiego, co gotyckie i wiktoriańskie, a także wierna fanka wspaniałych Aktorów, którzy w serialu zagrali, obejrzałam sumiennie wszystkie sezony po kolei, nie mogłam się jednak oprzeć smutnemu wrażeniu, że w części drugiej i trzeciej nie było już "tego czegoś", co kompletnie zauroczyło mnie w części pierwszej. 

Obie wyżej wspomniane kontynuacje nie są złe. Wręcz przeciwnie - powiedziałabym, że same w sobie również zasługują na uznanie. W oderwaniu od części poprzednich mogłyby nawet niejedną osobę zachwycić... A jednak, zapoznawszy się z tym, co je poprzedza, nie sposób oprzeć się wrażeniu że, niestety, "to już nie to". W tej właśnie spontanicznej myśli narzucającej się po porównaniu kontynuacji z początkiem, tkwi cały tragizm "klątwy sequelu", bowiem dzieło, które samo w sobie ogląda się z przyjemnością, gdy poprzedza je lepsza pierwsza część, z automatu traci wiele na wartości w oczach wymagającego odbiorcy. Bo przecież wcześniej było lepiej, ciekawiej...

Dlatego też, reasumując, postanowiłam sobie, że będę pisać za każdym razem inną książkę, choćby nawet mnie samą "korciło", by ulec pokusie kontynuacji. Jeśli nie poczuję tej samej weny, równie silnego impulsu twórczego, co przy pracy nad planowaniem części pierwszej, nigdy danej fabuły nie pociągnę dalej. Jeżeli jednak zdarzy się inaczej, zaryzykuję powtórne wejście do tej samej rzeki. Jak mówi stare, mądre porzekadło: "nic na siłę".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz